Tydzień do ślubu − jak schudnąć, czego nie jeść, o czym nie zapomnieć… Wyszukiwarka internetowa zdaje się podpowiadać opcje dla zaprawionych w przedślubnym boju. A co poradzić tym mniej odpornym na gorączki przygotowań, emocjonalnym i… przerażonym?
Zapewne domyślacie się do jakiej grupy przyszłych Panien Młodych się zaliczam 😉 Sama chciałabym wiedzieć, jak zyskać zdrowy dystans do pewnych spraw. Ale jak tu przestać się raptem przejmować przedsięwzięciem, które pochłonęło masę energii w ostatnim czasie? Ilość spraw do przygotowania przed ślubem potrafi przytłoczyć, a − jak wiadomo − im więcej spraw na głowie, tym trudniej ją oczyścić z buszujących w niej bezwolnie myśli.
Szczerze zazdroszczę kobietom, które tuż przed ślubem mogą jeszcze myśleć o diecie, kosmetyczce, domowym SPA, przyklejaniem kokardek do podziękowań dla gości, dopinaniem na ostatni guzik dekoracji i nie mają jeszcze przy tym wszystkim ochoty wyrzucić przedślubnego planera przez okno.
W moim tonie nie ma ani krzty drwiny − podziwiam ludzi, którzy potrafią rozsądnie gospodarować swoją energią, nie tracąc jej po drodze na niepotrzebne zmartwienia. A może potrzebne? W końcu zespół może nie dojechać, obcas się złamać, makijaż spłynąć, pogoda zepsuć, tort będzie nie taki jak potrzeba, a pierwszy taniec może okazać się smętnym kołysaniem rodem ze szkolnej dyskoteki … Nie, to nie jest najgorsze − chyba sporo sporo przyszłych Panien Młodych zgodzi się ze mną, że najwięcej problemów sprawia strach związany ze spełnieniem oczekiwań gości. Czy wszystkim spodoba się nasza uroczystość?
Nie, nie wszystkim. I nie chodzi tu wcale o to, że na własnym ślubie czeka cię gromada nieżyczliwych oczu − po prostu nie wszyscy mamy te same upodobania i oczekiwania. Czy jest się zatem czym przejmować?
Strach zdaje się być mniejszy, gdy uświadomimy sobie, że choćbyśmy stanęli na rzęsach zawsze znajdzie się ktoś nieukontentowany. W życiu spełniając stale oczekiwania innych, unieszczęśliwiamy siebie i podobnie jest przy organizacji ślubu − próby dogodzenia wszystkim często kończą się tym, że nie jesteśmy w stanie czerpać radości z tak ważnego życiowego momentu, a wszystko mija w stresie i otępieniu jak trzask zapałki, zanim zdążymy podjąć jakąkolwiek refleksję.
Nie odkryłam tu Ameryki − każda z nas doskonale wie, że organizacja ślubu i wesela to duże i kosztowne przedsięwzięcie i wszyscy chcieliby, aby ten dzień został dobrze zorganizowany, a zaproszeni goście − zadowoleni. Celowo unikam tu określenia „perfekcyjny”, bo aż takich oczekiwań to nigdy nie miałam 😉 Warto jednak pamiętać, że nawet dopięta na ostatni guzik impreza może potoczyć się tak, że jakiś guzik w końcu pęknie 😉 Ale czy to ważne? Wiele par zapomina w czasie ślubu o sobie. Przygotowania, emocje, stres… mimo wszystko warto się w tym wszystkim odnaleźć, bo może być naprawdę pięknie. I warto o to piękno zawalczyć, bo wszystko tak naprawdę jest w naszych głowach.
A jak ja się czuję tydzień przed ślubem?
Jestem zmęczona i najchętniej przerzuciłabym się na tryb energooszczędny niczym Tamagotchi… pić, jeść, spać… 😉 Słabo też mi wychodziło do tej pory wcielanie w życie owej pozytywnej filozofii, w której ślub ma stać się triumfem naszej miłości. Być może dlatego, że uważam, że miłość powinna triumfować na co dzień i o to w tym wszystkim chodzi, a obrączka na palcu będzie tylko naturalnym dopełnieniem naszej codzienności, oczywistym zdarzeniem na leśnym dukcie naszego życia… 😉
Czy mogę Wam coś poradzić?
Chyba nic. Czy osoba tak emocjonalna jak ja, popełniająca masę błędów (gdzie ta dieta przed ślubem się pytam?) i zamawiająca dopiero plan stołów ma prawo Wam radzić? 😉
Powiem tylko od serca przyszłym ślubującym − nie zapominajcie o sobie tego dnia. Ja obiecuję się postarać. Życzcie nam powodzenia!
