W 2018 roku wyhoduję sobie skrzydła, a wszystkie piękne wspomnienia zamknę w książce jak ulubione szafirki. A będzie co wspominać… W 2018 bowiem poprowadzi mnie wprost do ołtarza Marsz Mendelssohna!
… A raczej mój tata, który specjalnie na tę okoliczność zamierza uszyć sobie smoking i schudnąć 10 kilogramów (trzymam za niego kciuki!) 😉 Wszystko wskazuje na to, że nadchodzący rok przyniesie wiele zmian w moim życiu. Tą, która wiąże się z największą ekscytacją, jest zmiana stanu cywilnego.
O ile ślub w kontekście naszej relacji jest jedynie formalnością, o tyle sam fakt organizowania i przeżycia tak sporego wydarzenia wiążę się z falą mieszanych (aczkolwiek z przewagą tych pozytywnych!) odczuć. Będzie więc ceremonia w katedrze, długi welon (tiul w lekkim odcieniu moreli − to będzie ponoć gorący ślubny trend w nadchodzącym roku), pastelowe wiązanki z sukulentami i duże wesele. Ważne będą jednak uśmiechy bliskich (tych naprawdę bliskich, szczere) i spojrzenia… A najważniejsze to, co zostanie po zamknięciu sali weselnej. I nie chodzi tu o bałagan, tylko o wspólne życie. Choć obie te kwestie bywają niekiedy tożsame 😉
Miłość uskrzydla…
Przeczytałam bardzo dużo książek. Skąd to napuszone wynurzenie? Ano naprawdę, jako studentka polonistyki pochłaniałam wręcz niemal wszystkie obowiązkowe pozycje, szukając w literaturze pięknej świeżości, podniosłości, paraleli ze swoim życiem… − nieważne. Wertując jednak największe dzieła literackie, nie znalazłam prostszego i bardziej pojemnego wyrażenia − „Miłość uskrzydla”. Po prostu. Jest z nią tak jak ze zmianą okularów − wszystko wydaje się bardziej żywe, ostre… Dzięki niej dokładnie rejestrujemy każdy ruch i znów możemy zachwycić się ulotnym widokiem… Miłość przywraca człowiekowi najbardziej pierwotną zdolność do dziwienia się światem, patrzenia na siebie i innych z większą czułością. Dzięki miłości mamy chęć do działania i gotowość do tego, aby być w ruchu. Zatrzymanie się w życiu i utrata zdolności do zachwytu nad światem są równoznaczne z duchowym umieraniem. Człowiek bez miłości naprawdę byłby niczym. O ile miłość bliźniego uskrzydla, o tyle miłość do siebie uczy latać.
Miłość do siebie uczy latać
Jedną z moich ulubionych książek jest „Wilk stepowy” Hermana Hessego. Noblista przygląda się w niej z uwagą postaci Harry’ego Hallera, którego historia stanowi pretekst do przekazania egzystencjalnych treści. 50-letni bohater o niezwykle złożonej osobowości cierpi na niemożność przystosowania się do mieszczańskiego stylu życia i duchową bezdomność. Największym problemem tytułowego wilka zdaje się być trwożliwa samotność, której źródła można upatrywać w braku miłości do samego siebie.
Harry nigdy siebie nie kochał. Rozpaczliwie szukał miłości i dążył do duchowej wspólnoty z samym sobą, jednak nienawiść, jaką czuł do siebie, naznaczyła całe jego późniejsze życie, które można by nazwać jako jedną wielką dezintegrację. Harry nie kochając siebie, zatarasował sobie tym samym drogę do serca bliźniego. Aby rozwinąć skrzydła, niezbędna jest bowiem miłość własna. O tym życiowym prawidle mówi cytat pochodzący z „Wilka stepowego”:
[…] zasadę miłości bliźniego wpojono mu bowiem równie głęboko, jak nienawiść do samego siebie i w ten sposób całe jego życie stało się przykładem, że bez miłości własnej niemożliwa jest też miłość bliźniego, że nienawiść do samego siebie jest tym samym co skrajny egoizm i płodzi w końcu tę samą okrutną samotność i rozpacz.
Po prostu puść wolno to, co jest ciężkie
Co stoi na przeszkodzie miłości? Brak wybaczenia i brak pewności siebie, który pociąga za sobą: lęk, wycofanie, ciągłe porównywanie się z innymi, aż w końcu zatrzymanie − a jak wiadomo (albo przynajmniej jak mówi filozofia) − zatrzymanie się jest największym grzechem przeciwko życiu.
Nie warto sobie tego robić, nie warto żyć w ogniu ciągłej samokrytyki i palącej niechęci do ludzi, którzy nas skrzywdzili. Często zapominamy, że sztuka przebaczania obejmuje nas samych. I jest to naprawdę najtrudniejszy rodzaj miłości. To, co nas pali, może jednak okazać się wyzwalające. Kluczowym momentem wybaczenie jest punkt, w którym nie chce się już nikogo ukarać. Moment, gdy przestajesz pragnąć wymierzyć sprawiedliwość ludziom, przez których cierpiałeś, gdy sam w swoim perfekcjonizmie zaprzestajesz autotresury i zaczynasz patrzeć na siebie z większą czułością. Wybaczając, dotykasz siebie − stwarzasz doskonałe warunki do poznawania swojej osobowości, akceptacji siebie i dokonania w sobie zmiany. Samotność i rozpacz czy skrzydła i pełny oddech − co wybierasz?
Wszystko zaczyna się i kończy na nas samych. Jeśli nie wybaczymy samemu sobie, nie będziemy w stanie odpuścić rodzicom, rodzeństwu, partnerowi czy innym osobom. Jeśli siebie nie pokochamy, nie nigdy nie poczujemy się bezpiecznie w żadnych ramionach.
Surowy osąd siebie oddala nas od innych ludzi i sprawia, że coraz częściej jesteśmy skłonni do porównań zaciskających więzy wokół naszej osobowości. W końcu nic tak nie krępuje jak odbijanie się w oczach innych ludzi i nic tak nie eksploatuje jak ciągłe zabieganie o akceptację otoczenia…
Cuda, cuda się zdarzają…
Gotowość wybaczenia sobie jest kluczem do osobistego przeżycia wewnętrznej harmonii, która pozwala żyć zgodnie z własnymi pragnieniami.
Zastanów się, czego tak naprawdę pragniesz i czy jest to warte zatrzymania?
Na początku Nowego Roku mam urodziny, co dodatkowo potęguje tego typu refleksje i sprzyja podsumowaniom. Dziś wyraźnie widzę i przepaść, jaką w sobie nosiłam, i drogę, jaką przebyłam. Byłam pulchną, zalęknioną dziewczynką z burzą loków i całkowitą naiwnością w stosunku do drugiego człowieka. Słowem: miałam serce na dłoni.
Dziś trzymam je jednak trochę bliżej siebie 😉 Wiem, że opieranie naszego poczucie własnej wartości na czynnikach zewnętrznych, takich jak: wygląd, opinie innych ludzi czy stanowisko, jakie zajmujemy w pracy, jest jak stawianie domku z kart. Wiem, że pewność siebie wymaga solidniejszych fundamentów. I paradoksalnie, gdy ustaniemy w poszukiwaniach nowych dowodów własnej wartości i zrezygnujemy z ciągłego ścigania się z sobą samym, pojmiemy, o co w tym wszystkim chodzi 😉
A jeśli chodzi o innych ludzi, to naprawdę nie warto być ani sędzią, ani katem − wierzę w karmę, która jest najlepszym wymiarem sprawiedliwości. I dziwię się ludziom, którzy żyją tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, że to, co robią prędzej czy później do nich wróci. W innej osobie czy miejscu, ale wróci. To chyba dobrze, że nie przestaję się dziwić światu? 😉
Co tak naprawdę zamierzam zrobić w 2018 roku? Pewnie się już trochę domyślacie − zamierzam wybaczyć sobie i przestać porównywać się z innymi ludźmi. Potem zostaje już tylko zdecydowany trzepot skrzydeł 😉
Warto nie ustawać w wysiłku budowania poczucia własnej wartości. Dzięki temu możemy doświadczać większej satysfakcji z naszego życia i rozwijać swoje mocne strony. To prawdziwy cenny dar, jaki możemy sobie ofiarować, nie tylko z okazji Nowego Roku.
Kolekcjonuj wspomnienia
Zamiast koncentrować się na tym, co nam nie wyszło, warto inwestować we dobre wspomnienia. Utrwalanie wspomnień jest naturalnym przejawem czułości wobec swojego życia. Robię bardzo dużo zdjęć, do których lubię wracać w chwilach wilczego osamotnienia i nie tylko 😉 Zarówno tradycyjne albumy, jak i twarde dyski pękają w szwach. Książki również nie mają lekko − zamykam w nich ulubione wiosenne kwiaty, które przypominają mi, że życie nieustannie się odradza. I my również mamy mnóstwo okazji do ponownego rozkwitnięcia. Jak pierwsze, nieśmiałe szafirki − najbliższe mojemu sercu kwiatki 🙂
Miłość przejawia się zarówno w naszych pasjach, jak i codziennych czynnościach naznaczonych czułością. Czułością do świata, który trzeba umieć w końcu pokochać takim, jakim jest. Takiej miłości sobie i Wam życzę. A moją myśl niech doprecyzuje kolejny cytat z „Wilka stepowego”:
Niech sobie to będzie wyższą mądrością, albo najprostszą naiwnością: ale kto tak umie żyć bieżącą chwilą i kto tak przyjaźnie i troskliwie potrafi doceniać każdy przydrożny kwiatek, każdy, nawet najdrobniejszy, zabawny moment, temu życie już nic złego zrobić nie może.
Niech to będzie dobry czas. Czas nieustającego zachwytu i dziwienia się światu 😉